obiad
Wtorek, 6 listopada 2012 Kategoria szarość
Km: | 7.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:28 | km/h: | 15.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tropienie lisicy
Niedziela, 4 listopada 2012 Kategoria cyklhorda
Km: | 46.00 | Km teren: | 6.00 | Czas: | 02:50 | km/h: | 16.24 |
Pr. maks.: | 34.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
zakupy
Wtorek, 30 października 2012 Kategoria suma
Km: | 4.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:17 | km/h: | 14.12 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
obiad
Poniedziałek, 29 października 2012 Kategoria szarość
Km: | 9.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:36 | km/h: | 15.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Masa dla pasa
Piątek, 26 października 2012 Kategoria Klaster
Km: | 15.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:14 | km/h: | 12.16 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jesienne rowerowanie
Sobota, 20 października 2012 Kategoria wypady
Km: | 70.00 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 04:36 | km/h: | 15.22 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 190m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Już na początku tygodnia prognozy pogody na najbliższy weekend, jak na tę porę roku były wręcz rewelacyjne. A że żal przeoczyć taką okazję i nigdzie nie wyskoczyć rowerkiem, więc z uwagą obserwowałem forum wycieczkowe, starając się wybrać coś godnego uwagi. Niestety, oferty były tylko dla realizujących siebie, bądź swe cele - żadnej rekreacji. Już miałem zaplanować samotny wypad, kiedy skontaktował się ze mną KaJacek. Pokrótce zreferowałem mu swoje sugestie i o dziwo, zdecydował się na moją propozycję. Umówiliśmy się na godz. 9 rano, na końcowym przystanku tramwaju nr 7. Na miejscu czekała już na nas jego koleżanka Maria, której pomieszały się godziny i kwitła tam już od godz 8.
Zajechaliśmy jeszcze do Lidla, celem uzupełnienia zapasów...
i w drogę...
przez zielone pola...
po świeżutkim, gładziutkim asfalcie na przejście graniczne w Lubieszynie
Po drugiej stronie, urokliwymi - zarówno polnymi jak i leśnymi dróżkami, mijając wyposażony ośrodek młodzieżowy (tak wynika z tłumaczenia), dojechaliśmy do rogatek Plöwen, gdzie zaintrygowała nas góra słomy...
Jacek w obawie przed postrzeleniem przez miejscowego bauera rozsądnie utrzymywał bezpieczną odległość...
W Plöwen nacieszyliśmy też oko barwami jesieni...
Kawałek za miasteczkiem na prawo od głównej drogi spostrzegliśmy urzekający dukt polny, prowadzący ku skrajowi sosnowego lasu. Pomyślałem - dlaczego by nie? Niestety, zachowawcza natura Jacka, nieprzywykła do zbaczania z raz obranego kierunku oraz obawa przed bagnem nie pozwoliła mu na skierowanie tam swych kół.
Maria wykazała się większą odwagą, wiec rozdzieliliśmy się. Jacek pojechał dalej asfaltem a my na przełaj przez miedzę. Miałem nosa, bowiem lasek obfitował w czubajki kanie, więc niezwłocznie zapełniłem nimi sakwy a Maria w międzyczasie zrobiła sobie przerwę na jedzonko.
Las sąsiadował z drugiej strony z łąką, widać często odwiedzaną przez zwierzynę łowną, bo wręcz był nafaszerowany ambonami. Jedna to nawet była mobilna - umieszczona na lawecie.
Po krótkim kluczeniu po bezdrożach, natknęliśmy się na śródleśne jeziorko ze zjawiskowo lustrzaną taflą wody....
były tam też jakieś ostrzeżenia, ale po niemiecku...
Okazało się że na główną drogę wyjechaliśmy tuż przy Parku Przyrody Nad Zalewem Szczecińskim (acz do zalewu to ho, ho... albo i dalej), gdzie nieopodal oczekiwał nas już, nieznacznie zniecierpliwiony Jacek.
Löcknitz a właściwie Łęknica - miasteczko z korzeniami słowiańskimi w zamierzchłych czasach zamieszkałe przez plemię Wkrzanie (od nich Puszcza Wkrzańska). Obecnie również częściowo zasiedlone przez słowian - ok. 650 Polaków. Mają ponoć nawet gimnazjum niemiecko-polskie. Mają też sklep Netto, gdzie nie omieszkałem dokonać zakupu taniego, aczkolwiek dobrego i przede wszystkim skutecznego bourbona.
W Łęknicy jeszcze zdjęcie kota z jakimś ichnim Natenczas Wojskim....
Przydrożne kanie można było zbierać kilogramami, ale że już miałem zapas na kilka schabowych, to też wystarczyło mi tylko pstryknąć zdjątko...
Następnie Jacek powiódł nas nad spokojne jezioro Haussee, czyli Domowe z bardzo stabilnym pomostem...
na którym postanowiliśmy urządzić sobie sielankę...
Z plecaka powyciągał różnego rodzaju kochery, menażki, butle gazowe itp. i przystąpił do przyrządzania posiłku...
a na danie główne zaproponowałem mu czubajeczkę-kanię...
W oczekiwaniu na jedzonko, przebrał się w skafander płetwonurka, ale okazało się że nie zabrał butli z tlenem, więc zamysł penetracji dna jeziora spełzł na panewce...
Na widok takiego dostatku trunków każdemu się uśmiecha buźka...
a i ja - studiując etykietę - rozmarzyłem się na świadomość niezbyt odległej przyszłości w której nastąpi degustacja...
i tak oto sobie trwał nasz piknik, nad gładką taflą jeziora domowego...
a że wszystko ma swój kres i aby nie przesadzić z nadmiarem szczęścia, więc trzeba było się powoli zbierać w dalszą podróż...
kierunek Boock...
Boock - bardzo urodziwa wioska z zadbanymi domkami i przydomowymi ogródkami w których nienerwowo baraszkują sobie króliczki z kurkami...
a gdzieś w tej okolicy zatrzymaliśmy się na jakieś 15 minut i każdy z nas wyszedł z lasu z kilkudziesięcioma podgrzybkami...
W Blankensee - miejscowości granicznej - uprzednio zebranymi dziko rosnącymi jabłkami, dokarmialiśmy lokalny inwentarz domowy...
a nieopodal dalej miały miejsce bezkrwawe łowy na...
...bażanta
Nawet po pełniejszej palecie barw jesieni można się zorientować że przekroczyliśmy już granicę...
i jeszcze jedna przerwa na krańcu nowej ścieżki rowerowej Buk-Łęgi, gdzie zjadłem drugą i ostatnią kanapkę...
Chylący się dzień, ostatniej letniej pogody zastał mnie nad spowitą już gęstą mgłą Goplaną, otulaną przez szybko zapadający zmrok...
#lat=53.480943412781&lng=14.317867028087&zoom=12&maptype=ts_terrain
Zajechaliśmy jeszcze do Lidla, celem uzupełnienia zapasów...
i w drogę...
przez zielone pola...
po świeżutkim, gładziutkim asfalcie na przejście graniczne w Lubieszynie
Po drugiej stronie, urokliwymi - zarówno polnymi jak i leśnymi dróżkami, mijając wyposażony ośrodek młodzieżowy (tak wynika z tłumaczenia), dojechaliśmy do rogatek Plöwen, gdzie zaintrygowała nas góra słomy...
Jacek w obawie przed postrzeleniem przez miejscowego bauera rozsądnie utrzymywał bezpieczną odległość...
W Plöwen nacieszyliśmy też oko barwami jesieni...
Kawałek za miasteczkiem na prawo od głównej drogi spostrzegliśmy urzekający dukt polny, prowadzący ku skrajowi sosnowego lasu. Pomyślałem - dlaczego by nie? Niestety, zachowawcza natura Jacka, nieprzywykła do zbaczania z raz obranego kierunku oraz obawa przed bagnem nie pozwoliła mu na skierowanie tam swych kół.
Maria wykazała się większą odwagą, wiec rozdzieliliśmy się. Jacek pojechał dalej asfaltem a my na przełaj przez miedzę. Miałem nosa, bowiem lasek obfitował w czubajki kanie, więc niezwłocznie zapełniłem nimi sakwy a Maria w międzyczasie zrobiła sobie przerwę na jedzonko.
Las sąsiadował z drugiej strony z łąką, widać często odwiedzaną przez zwierzynę łowną, bo wręcz był nafaszerowany ambonami. Jedna to nawet była mobilna - umieszczona na lawecie.
Po krótkim kluczeniu po bezdrożach, natknęliśmy się na śródleśne jeziorko ze zjawiskowo lustrzaną taflą wody....
były tam też jakieś ostrzeżenia, ale po niemiecku...
Okazało się że na główną drogę wyjechaliśmy tuż przy Parku Przyrody Nad Zalewem Szczecińskim (acz do zalewu to ho, ho... albo i dalej), gdzie nieopodal oczekiwał nas już, nieznacznie zniecierpliwiony Jacek.
Löcknitz a właściwie Łęknica - miasteczko z korzeniami słowiańskimi w zamierzchłych czasach zamieszkałe przez plemię Wkrzanie (od nich Puszcza Wkrzańska). Obecnie również częściowo zasiedlone przez słowian - ok. 650 Polaków. Mają ponoć nawet gimnazjum niemiecko-polskie. Mają też sklep Netto, gdzie nie omieszkałem dokonać zakupu taniego, aczkolwiek dobrego i przede wszystkim skutecznego bourbona.
W Łęknicy jeszcze zdjęcie kota z jakimś ichnim Natenczas Wojskim....
Przydrożne kanie można było zbierać kilogramami, ale że już miałem zapas na kilka schabowych, to też wystarczyło mi tylko pstryknąć zdjątko...
Następnie Jacek powiódł nas nad spokojne jezioro Haussee, czyli Domowe z bardzo stabilnym pomostem...
na którym postanowiliśmy urządzić sobie sielankę...
Jacek z plecakiem pełnym piknikowego sprzętu© hombredelrio
Z plecaka powyciągał różnego rodzaju kochery, menażki, butle gazowe itp. i przystąpił do przyrządzania posiłku...
a na danie główne zaproponowałem mu czubajeczkę-kanię...
W oczekiwaniu na jedzonko, przebrał się w skafander płetwonurka, ale okazało się że nie zabrał butli z tlenem, więc zamysł penetracji dna jeziora spełzł na panewce...
Na widok takiego dostatku trunków każdemu się uśmiecha buźka...
a i ja - studiując etykietę - rozmarzyłem się na świadomość niezbyt odległej przyszłości w której nastąpi degustacja...
i tak oto sobie trwał nasz piknik, nad gładką taflą jeziora domowego...
a że wszystko ma swój kres i aby nie przesadzić z nadmiarem szczęścia, więc trzeba było się powoli zbierać w dalszą podróż...
kierunek Boock...
Boock - bardzo urodziwa wioska z zadbanymi domkami i przydomowymi ogródkami w których nienerwowo baraszkują sobie króliczki z kurkami...
a gdzieś w tej okolicy zatrzymaliśmy się na jakieś 15 minut i każdy z nas wyszedł z lasu z kilkudziesięcioma podgrzybkami...
W Blankensee - miejscowości granicznej - uprzednio zebranymi dziko rosnącymi jabłkami, dokarmialiśmy lokalny inwentarz domowy...
a nieopodal dalej miały miejsce bezkrwawe łowy na...
...bażanta
Nawet po pełniejszej palecie barw jesieni można się zorientować że przekroczyliśmy już granicę...
i jeszcze jedna przerwa na krańcu nowej ścieżki rowerowej Buk-Łęgi, gdzie zjadłem drugą i ostatnią kanapkę...
Chylący się dzień, ostatniej letniej pogody zastał mnie nad spowitą już gęstą mgłą Goplaną, otulaną przez szybko zapadający zmrok...
#lat=53.480943412781&lng=14.317867028087&zoom=12&maptype=ts_terrain
PUP
Czwartek, 18 października 2012 Kategoria szarość
Km: | 9.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:33 | km/h: | 16.36 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
zakupy dla kota
Wtorek, 16 października 2012 Kategoria szarość
Km: | 9.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:31 | km/h: | 17.42 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
obiad
Wtorek, 9 października 2012 Kategoria szarość
Km: | 6.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:22 | km/h: | 16.36 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
obiad
Sobota, 6 października 2012 Kategoria szarość
Km: | 6.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:24 | km/h: | 15.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |