Wpisy archiwalne w kategorii
doklejka
Dystans całkowity: | 443.55 km (w terenie 77.00 km; 17.36%) |
Czas w ruchu: | 27:42 |
Średnia prędkość: | 16.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.27 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 73.92 km i 4h 37m |
Więcej statystyk |
Petetekowskie Święto Roweru
Niedziela, 13 kwietnia 2014 Kategoria doklejka, rocznica
Km: | 40.66 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 02:37 | km/h: | 15.54 |
Pr. maks.: | 36.77 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Impreza skromna ale przyjemna
Konkurs na najstarszego "złoma" wygrał nasz Janusz...
i bardzo dziękował za nagrodę...
a potem był przejazd na polanę Białą...
a ponieważ tu teoretycznie był koniec więc dalej, już w małej grupce udaliśmy się na piwo do Zjawy.
Nowe Warpno
Sobota, 5 kwietnia 2014 Kategoria doklejka
Km: | 104.84 | Km teren: | 19.00 | Czas: | 05:56 | km/h: | 17.67 |
Pr. maks.: | 40.82 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tym razem zdecydowałem się dokleić do stosunkowo nowo powstałej grupy - " Szczecińskiego Klubu Rowerowego Gryfus" - której celem tejże wycieczki był test sprawnościowy członków - koordynatorem była Ania - dla potrzeb innej wycieczki mającej odbyć się niebawem.
I klasycznie - zbiórka na Głębokim i ostatnie poprawki...
a potem jazda...
przez różne rodzaje nawierzchni
aby po przejechaniu ok. 50 km móc w Nowym Warpnie obfotografować swój ukochany rowerek
i dalej przez granicę
i przez senne jeszcze miasteczko Rieth
z możliwością króciutkiego relaksiku - nawet nie zdążyłem zapalić.
przemknęliśmy przez Ludwigshof
"mów mi koniu"
Na powrotnych rozstajach dróg nastąpiło rozczłonkowanie grupy
co w końcu pozwoliło na zredukowanie tempa jazdy
a wydłużyło czas relaksacji,
czas konsumpcji
i oczywiście czas sjesty...
a to tygrysy lubią najbardziej.
Pogoń za lisem
Niedziela, 10 listopada 2013 Kategoria doklejka
Km: | 34.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:26 | km/h: | 14.01 |
Pr. maks.: | 32.01 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Angermünde - Chorin - Niederfinow - Bad Freienwalde - Angermünde
Niedziela, 16 czerwca 2013 Kategoria doklejka
Km: | 119.08 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 07:22 | km/h: | 16.16 |
Pr. maks.: | 41.87 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do ruin fabryki benzyny syntetycznej
Sobota, 8 czerwca 2013 Kategoria doklejka
Km: | 57.12 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 04:10 | km/h: | 13.71 |
Pr. maks.: | 40.02 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wycieczka do Brüsow
Sobota, 20 kwietnia 2013 Kategoria doklejka
Km: | 87.75 | Km teren: | 9.00 | Czas: | 05:11 | km/h: | 16.93 |
Pr. maks.: | 49.27 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dowiedziałem się że "Sama Rama" organizuje wycieczkę do Brüsow, część miała ruszyć z Polic o godz. 9 rowerami a inni później samochodami. Wyliczyłem że rowerowi powinni być na przejściu granicznym w Lubieszynie ok. godz. 10.30, więc wyjechałem z domu cyrklując być na ten czas. Gdzieś na Derdowskiego spotkałem Zdzicha, który też zmierzał na tę wycieczkę. Zajechałem po drodze do MacDonalda, gdzie się mocno zawiodłem, ponieważ w godzinach rannych nie serwują chesseburgerów, tylko jakieś dania śniadaniowe. Kupiłem bułkę z kotletem kurczakowym która kosztowała mnie prawie 9 zł. Zgubiłem Zdzicha. Spokojnie dojechałem sobie do granicy i w oczekiwaniu na innych rowerzystów zająłem się konsumpcją dania śniadaniowego. Niestety z innych rowerzystów dojechał tylko Zdzichu. Ruszyliśmy więc dalej w krainę czystości, gładziutkiego asfaltu i równiutko zaoranych pól...
Dojechaliśmy do Löcknitz (Łęknica), gdzie udałem się na zakupy do Netto. Stojąc, już zadowolonym z wycieczki w kolejce do kasy zauważyłem przez okno grupę rowerzystów wartko przemierzających przez miasto. Zanalizowałem iż muszą to być "nasi", ponieważ Niemcy ani tak grupowo, ani tak szybko nie jeżdżą. Niestety, przede mną do kasy jeszcze kilka osób a tutejsi w przeciwieństwie do mnie nie dokonywali zakupów pierwszej potrzeby...
Zdzichu, stojąc przed sklepem nawet nie zauważył grupy... Wskoczyliśmy na swe rumaki i co koń wyskoczy rzuciliśmy się w pogoń.. Nie wiem jakim cudem - widać było z górki - ale po jakiś 5 wiorstach dogoniliśmy ich. Byłem pewny że to ludzie z "Samej Ramy" a tu zdziwienie... okazało się w Szczecinie jest więcej oprócz antypatyzujących ze sobą RSu i SNRu - zrzeszeń rowerowych. Tak więc są "Jantarowe Szlaki" i "Klub 88", no i jeszcze grupa do której należy Zdzichu, ale póki co to nazwy jej nie znam.
Wjechaliśmy do uśpionego sobotnim południem urokliwego miasteczka Brüsow...
Jeden dom to nawet w głęboki sen zapadłbył...
Równo o 12 wjechaliśmy na rynek miejski gdzie...
... wraz z dzwonów uderzeniem nastąpiło przebudzenie a na rynku pełno ludzi, pełno wrzawy.
Większość skupiła się wokół pani, ubranej w starodawny regionalny strój, opowiadającej coś po niemiecku.
był oczywiście i tłumacz (po prawej w okularach) na nasz język ojczysty, nawet dobrze władający germańskim ale niestety se słabą pamięcią. Na jej kilka zdań pamiętał tylko kilka pierwszych słów.
W każdym bądź razie miasteczko 4 lata temu (podobno hucznie) obchodziło 750-lecie nadania praw miejskich i z tego też okresu pochodzi kościół - jedna z głównych atrakcji - od którego zaczęliśmy zwiedzanie...
a ten dziwnie wyglądający jegomość to pastor togoż kościoła...
Zwiedzanie kościoła uatrakcyjniła muzyka na flecie bocznym w wykonaniu pani w stroju regionalnym...
Kilka zdjątek z wnętrza kościoła:
Następnie pani przewodniczka zaczęła opowiadać a nasz tłumacz starał się coś zapamiętać. Dowiedziałem się że ołtarz został zbudowany w Szczecinie...
... i że aktualnie trwa renowacja zabytkowych organów, które niebawem zostaną poświęcone.
a to wnętrze tychże...
Tak sobie myszkując znalazłem za organami wejście i dość nieprzyjemnie wyglądające schody, prowadzące do... góry.
Do pierwszego okna było całkiem znośnie...
ale kiedy dotarłem do dzwonów i jeden z nich wybił akurat godzinę pierwszą (dobrze że nie 12), to się trochę rozdygotałem...
opanowałem emocje i postanowiłem pójść wyżej...
wreszcie dotarłem do mechanizmu zegara kościelnego...
myślałem że to już koniec a tu widzę coś takiego:
i warto było się wspinać, bo obudziwszy tysiące muszek udało mi się zrobić zdjęcia z najwyżej usytuowanych w miasteczku okienek...
Jednak adrenalina najbardziej wzrosła przy schodzeniu...
Będąc już na dole spokojnie zapaliłem sobie i poleciłem innym wejście na górę, ale nie wiem jak wysoko zaszli.
Następnie udaliśmy się do muzeum miasta, mieszczącym się w dawnym kościele staroluterańskim.
gdzie, ponieważ tłumacz już przestał działać, wpisałem się tylko do księgi pamiątkowej i zrobiłem kilka zdjęć:
znalazły się też pamiątki z II Wojny Światowej:
Kolejną atrakcją była wystawa rzeźby współczesnej ale widząc próbkę na rynku - takie skręcone organki ze stali nierdzewnej (coś dla naszych złomiarzy) - zrezygnowałem z pójścia. Po jakimś czasie ktoś przyszedł i poinformował nas że cała wycieczka udaje się teraz pieszo nad jezioro. My - tzn. grupa Zdzicha i ja wybraliśmy rowery a że są szybsze od pieszych to i szybko zgubiliśmy się w lesie. Na szczęście na skraju lasu stała chałupa a u płota piersiasta panienka, która po kilku germańskich słowach przeszła na swój rodzimy język i objaśniła nam jak dojechać nad jezioro. Zdzichu jeszcze obiecywał jej ładne dzieci, ale chyba do niczego nie doszło.
W końcu udało się nam dotrzeć, nad smagane lekka bryzą jeziorko Krebssee...
i na jego tle pozwoliłem sobie umieścić rzeczy które najbardziej lubię...
Miałem nadzieję odszukać jeszcze owe osławione już groby megalityczne, ale w lesie spotkałem tylko Niemców, którzy na pytanie o groby odpowiadali:
- ach ja grupen... (i pokazywali kierunek gdzie przypuszczalnie znajdowała się wycieczka)
a ja na to:
- nicht grupen tylko groby i patrz mi na usta - GROOOBY!
to mi kobiecina pokazała kierunek nad jezioro - groby, krebsse - podobne brzmienie
- nicht jezioro tylko kurna groby, kurhany, human death...
Zrezygnowałem z megalitów.
Tymczasem grupa Zdzicha posiliła się zabranymi ze sobą kanapkami, ciastem z borówką amerykańską i poczęła się zbierać do drogi powrotnej. Na szczęście dotarli piesi i inni rowerzyści, więc zdecydowałem jeszcze zostać, zwłaszcza że rozpalili ognisko.
Na zakończenie prezes "Samej Ramy" pan Wiesław rozdał okolicznościowe znaczki i szprychówki. Pożegnaliśmy pozostających i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Jakieś dziwne krowy tu mają...
Dzięki temu że dokleiłem się do klubu rowerowego "88", miałem okazję wracać inną drogą. Zajechaliśmy więc jeszcze nad jezioro Löcknitzer...
...i do 1000-letniego dębu.
Do domu przyjechałem tak wycieńczony, że nawet nie miałem siły się napić.
Dojechaliśmy do Löcknitz (Łęknica), gdzie udałem się na zakupy do Netto. Stojąc, już zadowolonym z wycieczki w kolejce do kasy zauważyłem przez okno grupę rowerzystów wartko przemierzających przez miasto. Zanalizowałem iż muszą to być "nasi", ponieważ Niemcy ani tak grupowo, ani tak szybko nie jeżdżą. Niestety, przede mną do kasy jeszcze kilka osób a tutejsi w przeciwieństwie do mnie nie dokonywali zakupów pierwszej potrzeby...
Zdzichu, stojąc przed sklepem nawet nie zauważył grupy... Wskoczyliśmy na swe rumaki i co koń wyskoczy rzuciliśmy się w pogoń.. Nie wiem jakim cudem - widać było z górki - ale po jakiś 5 wiorstach dogoniliśmy ich. Byłem pewny że to ludzie z "Samej Ramy" a tu zdziwienie... okazało się w Szczecinie jest więcej oprócz antypatyzujących ze sobą RSu i SNRu - zrzeszeń rowerowych. Tak więc są "Jantarowe Szlaki" i "Klub 88", no i jeszcze grupa do której należy Zdzichu, ale póki co to nazwy jej nie znam.
Wjechaliśmy do uśpionego sobotnim południem urokliwego miasteczka Brüsow...
Jeden dom to nawet w głęboki sen zapadłbył...
Równo o 12 wjechaliśmy na rynek miejski gdzie...
... wraz z dzwonów uderzeniem nastąpiło przebudzenie a na rynku pełno ludzi, pełno wrzawy.
Większość skupiła się wokół pani, ubranej w starodawny regionalny strój, opowiadającej coś po niemiecku.
był oczywiście i tłumacz (po prawej w okularach) na nasz język ojczysty, nawet dobrze władający germańskim ale niestety se słabą pamięcią. Na jej kilka zdań pamiętał tylko kilka pierwszych słów.
W każdym bądź razie miasteczko 4 lata temu (podobno hucznie) obchodziło 750-lecie nadania praw miejskich i z tego też okresu pochodzi kościół - jedna z głównych atrakcji - od którego zaczęliśmy zwiedzanie...
a ten dziwnie wyglądający jegomość to pastor togoż kościoła...
Zwiedzanie kościoła uatrakcyjniła muzyka na flecie bocznym w wykonaniu pani w stroju regionalnym...
Kilka zdjątek z wnętrza kościoła:
Następnie pani przewodniczka zaczęła opowiadać a nasz tłumacz starał się coś zapamiętać. Dowiedziałem się że ołtarz został zbudowany w Szczecinie...
... i że aktualnie trwa renowacja zabytkowych organów, które niebawem zostaną poświęcone.
a to wnętrze tychże...
Tak sobie myszkując znalazłem za organami wejście i dość nieprzyjemnie wyglądające schody, prowadzące do... góry.
Do pierwszego okna było całkiem znośnie...
ale kiedy dotarłem do dzwonów i jeden z nich wybił akurat godzinę pierwszą (dobrze że nie 12), to się trochę rozdygotałem...
opanowałem emocje i postanowiłem pójść wyżej...
wreszcie dotarłem do mechanizmu zegara kościelnego...
myślałem że to już koniec a tu widzę coś takiego:
i warto było się wspinać, bo obudziwszy tysiące muszek udało mi się zrobić zdjęcia z najwyżej usytuowanych w miasteczku okienek...
Jednak adrenalina najbardziej wzrosła przy schodzeniu...
Będąc już na dole spokojnie zapaliłem sobie i poleciłem innym wejście na górę, ale nie wiem jak wysoko zaszli.
Następnie udaliśmy się do muzeum miasta, mieszczącym się w dawnym kościele staroluterańskim.
gdzie, ponieważ tłumacz już przestał działać, wpisałem się tylko do księgi pamiątkowej i zrobiłem kilka zdjęć:
znalazły się też pamiątki z II Wojny Światowej:
Kolejną atrakcją była wystawa rzeźby współczesnej ale widząc próbkę na rynku - takie skręcone organki ze stali nierdzewnej (coś dla naszych złomiarzy) - zrezygnowałem z pójścia. Po jakimś czasie ktoś przyszedł i poinformował nas że cała wycieczka udaje się teraz pieszo nad jezioro. My - tzn. grupa Zdzicha i ja wybraliśmy rowery a że są szybsze od pieszych to i szybko zgubiliśmy się w lesie. Na szczęście na skraju lasu stała chałupa a u płota piersiasta panienka, która po kilku germańskich słowach przeszła na swój rodzimy język i objaśniła nam jak dojechać nad jezioro. Zdzichu jeszcze obiecywał jej ładne dzieci, ale chyba do niczego nie doszło.
W końcu udało się nam dotrzeć, nad smagane lekka bryzą jeziorko Krebssee...
i na jego tle pozwoliłem sobie umieścić rzeczy które najbardziej lubię...
Miałem nadzieję odszukać jeszcze owe osławione już groby megalityczne, ale w lesie spotkałem tylko Niemców, którzy na pytanie o groby odpowiadali:
- ach ja grupen... (i pokazywali kierunek gdzie przypuszczalnie znajdowała się wycieczka)
a ja na to:
- nicht grupen tylko groby i patrz mi na usta - GROOOBY!
to mi kobiecina pokazała kierunek nad jezioro - groby, krebsse - podobne brzmienie
- nicht jezioro tylko kurna groby, kurhany, human death...
Zrezygnowałem z megalitów.
Tymczasem grupa Zdzicha posiliła się zabranymi ze sobą kanapkami, ciastem z borówką amerykańską i poczęła się zbierać do drogi powrotnej. Na szczęście dotarli piesi i inni rowerzyści, więc zdecydowałem jeszcze zostać, zwłaszcza że rozpalili ognisko.
Na zakończenie prezes "Samej Ramy" pan Wiesław rozdał okolicznościowe znaczki i szprychówki. Pożegnaliśmy pozostających i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Jakieś dziwne krowy tu mają...
Dzięki temu że dokleiłem się do klubu rowerowego "88", miałem okazję wracać inną drogą. Zajechaliśmy więc jeszcze nad jezioro Löcknitzer...
...i do 1000-letniego dębu.
Do domu przyjechałem tak wycieńczony, że nawet nie miałem siły się napić.