Marcowe Ognisko nad Gunicą
Sobota, 2 marca 2013 Kategoria cyklhorda
Km: | 73.00 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 04:42 | km/h: | 15.53 |
Pr. maks.: | 41.87 | Temperatura: | 7.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Hercules Leonardo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Co mają wspólnego butelka whisky i intensywna wycieczka rowerowa?
Ano to, że obydwie te rzeczy powalają. Różnica natomiast zauważalna jest dopiero na drugi dzień - do wyboru kac lub zakwasy.
Po długim zimowaniu z opcją pierwszą zdecydowałem że czas na odmianę, zwłaszcza że obiecywali tempo piknikowe.
Zbiórka godz. 9.30 - przy słonecznej pogodzie i jeziorku Słonecznym. Nawet nie zakładałem rękawiczek.
Chwilę potem pani z Opla miała bliskie spotkanie z Filipinkami, takie małe bum:
Po przebrnięciu przez ulice miasta, wyjechaliśmy na wprawdzie jeszcze nie zielone ale już pozbawione śniegu pola.
Na pieszo-rowerowym przejściu granicznym w okolicy Bobolina zarządzono krótki odpoczynek... na dymka:
I dalej w drogę po czyściutkim, gładziutkim jak stół, niemieckim asfalciku:
Przez chwilę było z górki, więc masą swą wyprzedziłem grupę i udało mi się nawet cyknąć kilka fotek en face...
Opustoszały spichlerz w Grambow...
Zwiedzanie albo palenie, wybór należy do ciebie!!!
A cóż to za panienka wygląda z okienka?
... nie panienka, to tylko Monter.
A potem był różowy rower zachęcający rowerzystów do skorzystania z bufetu...
Przy chałupie krytej strzechą i drugiej zrujnowanej kolejna przerwa, podczas której nie tylko zdążyłem zapalić ale również udało mi się zjeść kanapkę...
Po stronie niemieckiej zawitaliśmy nad jeszcze skute, chociaż cienkim lodem jeziorko Obersee ale ostry zachodni wiatr nie pozwolił na dłuższe biesiadowanie...
Wraz z przybywaniem na liczniku kilometrów, ubywało sił. Zajechaliśmy, tym razem nad częściowo nasze jezioro Stolsko, gdzie planowana była finałowa uczta ale ponieważ tam równie ostro zawiewało, zrezygnowano z tego pomysłu. Udaliśmy się w kierunku Szczecina z nadzieją że po drodze znajdzie się jakieś miejsce na biesiadę i w miarę osłonięte od wiatru. Takie miejsce znalazło się dopiero nad rzeczką Gunicą, opodal Tanowa, gdzie w drugim podejściu udało się rozpalić upragniony ogień i upiec na nim kiełbaski o zróżnicowanej zawartości.
Były jeszcze zabawy z dużym nożem...
... po czym wszyscy zaczęli się nagle śpieszyć.
Do grupy dotarłem dopiero na Głębokim, gdzie się pożegnaliśmy. A ja już na totalnym luzie, spokojnie, nie nerwowo sobie zapaliłem, po czym przez Goplanę, Arkonkę, alejką parkową wróciłem do domu...
... i padłem.
Ano to, że obydwie te rzeczy powalają. Różnica natomiast zauważalna jest dopiero na drugi dzień - do wyboru kac lub zakwasy.
Po długim zimowaniu z opcją pierwszą zdecydowałem że czas na odmianę, zwłaszcza że obiecywali tempo piknikowe.
Zbiórka godz. 9.30 - przy słonecznej pogodzie i jeziorku Słonecznym. Nawet nie zakładałem rękawiczek.
Chwilę potem pani z Opla miała bliskie spotkanie z Filipinkami, takie małe bum:
Po przebrnięciu przez ulice miasta, wyjechaliśmy na wprawdzie jeszcze nie zielone ale już pozbawione śniegu pola.
Na pieszo-rowerowym przejściu granicznym w okolicy Bobolina zarządzono krótki odpoczynek... na dymka:
I dalej w drogę po czyściutkim, gładziutkim jak stół, niemieckim asfalciku:
Przez chwilę było z górki, więc masą swą wyprzedziłem grupę i udało mi się nawet cyknąć kilka fotek en face...
Opustoszały spichlerz w Grambow...
Zwiedzanie albo palenie, wybór należy do ciebie!!!
A cóż to za panienka wygląda z okienka?
... nie panienka, to tylko Monter.
A potem był różowy rower zachęcający rowerzystów do skorzystania z bufetu...
Przy chałupie krytej strzechą i drugiej zrujnowanej kolejna przerwa, podczas której nie tylko zdążyłem zapalić ale również udało mi się zjeść kanapkę...
Po stronie niemieckiej zawitaliśmy nad jeszcze skute, chociaż cienkim lodem jeziorko Obersee ale ostry zachodni wiatr nie pozwolił na dłuższe biesiadowanie...
Wraz z przybywaniem na liczniku kilometrów, ubywało sił. Zajechaliśmy, tym razem nad częściowo nasze jezioro Stolsko, gdzie planowana była finałowa uczta ale ponieważ tam równie ostro zawiewało, zrezygnowano z tego pomysłu. Udaliśmy się w kierunku Szczecina z nadzieją że po drodze znajdzie się jakieś miejsce na biesiadę i w miarę osłonięte od wiatru. Takie miejsce znalazło się dopiero nad rzeczką Gunicą, opodal Tanowa, gdzie w drugim podejściu udało się rozpalić upragniony ogień i upiec na nim kiełbaski o zróżnicowanej zawartości.
Były jeszcze zabawy z dużym nożem...
... po czym wszyscy zaczęli się nagle śpieszyć.
Do grupy dotarłem dopiero na Głębokim, gdzie się pożegnaliśmy. A ja już na totalnym luzie, spokojnie, nie nerwowo sobie zapaliłem, po czym przez Goplanę, Arkonkę, alejką parkową wróciłem do domu...
... i padłem.
komentarze
Fajna relacja z "ergonomicznym" rozmiarem czcionki. Do zobaczenia przy kolejnym pieczeniu kiełbasek:))
Bronik - 12:39 poniedziałek, 4 marca 2013 | linkuj
Bronik - 12:39 poniedziałek, 4 marca 2013 | linkuj
taki "duży" facet z taką "małą pojemnością płuc"... ;)
TandemYogi - 07:43 poniedziałek, 4 marca 2013 | linkuj
Komentuj